Matusz: Co robi z nami tęczowy nacjonalizm?

Paweł Matusz – socjolog


Rok 2018 został ogłoszony poniekąd sukcesem dla ruchu LGBTQ w Polsce. Marsze i parady równości obecne były w prawie każdym mieście wojewódzkim. Z pewnością był to sukces walki o reprezentację, obecność w życiu publicznym, widoczność poza głównymi ośrodkami takimi jak Warszawa, Kraków czy Poznań. Cieszę się z tego, bo marsze i parady są dla wielu osób pierwszym oddechem normalności, okazją do spotkania osób, które organizują się wokół wspólnego celu, jakim jest wolność od homo- i transfobii. To wycieczka w inny świat, która może być zastrzykiem solidarności i poczucia sprawstwa.

mem Stowarzyszenie Przeciw Dialogowi

Mam jednak nieodparte wrażenie, że wraz z uzyskaniem miejsca w debacie publicznej zgodziliśmy się na szkodliwe kompromisy. Wiele organizacji lub osób LGBTQ (m.in. Marsz Równości w Lublinie, Kampania Przeciw Homofobii) występowało z nacjonalistycznymi hasłami typu: „Polska to też nasz kraj – różnorodna, niepodległa”, „I Marsz Równości – Sto Lat Niepodległości”, „Silny pedał, silna Polska”. Pojawił się też słynny już plakat „Konstytucja” na tęczowym tle oraz hasła biblijne (te ostatnie stanowiły jeden z największych banerów na marszu w Lublinie 13 października). Dlaczego w czasie parad i marszy mówimy językiem Romana Dmowskiego – czołowego polskiego nacjonalisty i antysemity? Wygląda na to, że łyknęliśmy nacjonalistyczną opowieść o patriotyzmie, który z wolnością, emancypacją i walką z przemocą wobec osób nieheteronormatywnych nie ma nic wspólnego. Patriotyzm odwraca naszą uwagę i przejmuje energię, której moglibyśmy użyć do organizowania się wokół rzeczywistych problemów, takich jak bezdomność osób LGBTQ czy przemoc ekonomiczna. Patriotyzm to także stempel, który nam przybito jako cenę obecności w mediach głównego nurtu. To także najlepszy znak na to, że Polskę zalewa nacjonalizm i bez narodowych odniesień trudno wyrazić jakikolwiek głos grup represjonowanych.

Do kogo należy Polska ?

Momentem kulminacyjnym nacjonalistycznego przejęcia była sprawa tak zwanego tęczowego orzełka. 8 lipca jednego z uczestników Marszu Równości w Częstochowie, jakoby na polecenie ministra spraw wewnętrznych i administracji Joachima Brudzińskiego, spisano za niesienie polskiej flagi z wizerunkiem tęczowego orła. Tęcza miała bezcześcić polski symbol narodowy. Media liberalne siliły się na udowodnienie, iż taki gejowsko-patriotyczny miks wcale nie jest nielegalny. Portale społecznościowe zostały zalane memami i zdjęciami użytkowników z tęczowymi orzełkami. Wszystko to w geście solidarności ze spisanym uczestnikiem marszu. Solidarność ta okazała się jednak dość powierzchowna. Nie było w niej mowy o homofobii i policyjnej kontroli. Na pierwszy plan wszedł orzeł. Symbol siły państwa polskiego. Siły, dumy i zwycięstwa. Wartości, które bardziej kojarzą mi się z patriarchatem niż z jego obaleniem.

Należałoby też dodać, że orzeł był w koronie. Koronie, czyli symbolu szlachty, która żyła z niewolniczej eksploatacji przodków większości uczestników marszy czy parad równości w kraju. Fakt, iż koszulki z tęczowym orzełkiem okazały się chodliwym towarem w Polsce 2018, dowodzi najlepiej, że symbolika narodowa i patriotyczna to warunek konieczny do publicznego zaistnienia. Idea narodu jest też przydatna w prowizorycznym jedynie przepracowaniu wstydu. Nie jesteśmy patologiczni, nie jesteśmy zboczeńcami z książek medycznych z poprzedniej epoki. Odcinamy się grubą kreską od stygmy, zamiast pokazać skąd się wzięła. Zamiast spróbować ją rozmontować, wyśmiać, pokazać jej absurdalność i przemoc, z której jest zbudowana. Szlachecka duma z Polski to także wymazanie naszej rzeczywistej historii. Jesteśmy Polakami, nie mamy nic wspólnego z chłopstwem, z robotnikami i robotnicami, których polscy patrioci i nacjonaliści zawsze mieli w pogardzie. Nie dziwi zatem brak lub szczątkowa liczba haseł antykapitalistycznych. Po prostu nie pasują one do biało-czerwonego obrazka z orzełkiem. Podczepienie się do patriotyczno-szlacheckiej, dominującej, lecz zakłamanej opowieści o Polsce pozwala pozbyć się wstydu. Przykryć wstyd barwami narodowymi. Nie myśleć o przeszłości taką, jaka była. Bo przecież fajniej jest utożsamić się z mitologią siły, zwycięstwa i dumy, niż z ofiarami pańszczyzny, wyzyskiem i eksploatacją. Jedno z haseł, które przywołałem wcześniej, brzmi: „Silny pedał, silna Polska”. Transparent z nim niosły między innymi czołowe krajowe drag queen na Marszu Równości w Krakowie. Zapadło mi ono wyjątkowo w pamięć, bo było wypisane na biało-czerwonej fladze. Wzbudziło we mnie także strach, bo wzdrygam się za każdym razem, gdy słyszę cokolwiek o silnej Polsce. Hasło to pochodzi prosto z endeckiego słownika przedwojennych faszystów.

Oczywiście autorzy i autorki tego typu haseł są przekonani o ich wywrotowości. Subwersji. Ma to być prowokacyjne przechwycenie. Tymczasem jest całkowicie odwrotnie. Subwersywne przechwycenie ma miejsce, kiedy przejmujemy język nienawiści i czynimy go swoim. Nazywamy się pedałami, kurwami, babochłopami, zboczuchami. Obezwładniamy ten język drwiną. Pokazujemy naszym oprawcom środkowy palec. Śmiejemy się z ich haseł na nasz temat. Pokazujemy otwarcie, że mamy gdzieś ich wyzwiska, a nawet uważamy je za śmieszne. Oni chcą nas obrażać, a nam to lata koło przysłowiowej dupy. Natomiast kiedy używamy języka i symboli patriotycznych, dopisując do nich nasze postulaty i hasła, mówimy: dobra, zgadzam się, tu jest Polska dla Polaków, ale przyjmijcie nas do waszej wspólnoty. Krzyczymy desperacko: my też jesteśmy Polakami i Polkami. Co zagłusza ten krzyk? Zagłusza niemy już i tak głos osób, które żyją i żyły na tak zwanych ziemiach polskich, ale Polakami i Polkami nie byli. Co gorsza, Polska to kraj, w którym w imię Polski zabijano. Efektem nastrojów niepodległościowych po 1918 roku był pogrom lwowski czy masakra w Pińsku. A to tylko czubek góry lodowej. I bynajmniej żadna to wiedza tajemna. Wystarczy zajrzeć do Wikipedii. Dosłownie. Sto lat po tych wydarzeniach przez Warszawę co roku przechodzi faszystowski marsz terroryzujący nie-białych i niepolskich mieszkańców Warszawy. Przypadek? Nie sądzę. Dlaczego zatem świętujemy niepodległość Polski ogromnymi transparentami na naszych marszach? Głoszenie tej patriotycznej opowieści w tęczowych barwach możliwe jest jedynie dla Polek i Polaków. Kusi, bo opiera się na ekskluzji i wykorzystuje narodowe treści, które w kraju nad Wisłą zawsze są w zanadrzu, są automatyzmami, których uczymy się w szkole wraz z heroicznymi przypowieściami o umieraniu za Polskę. Są automatyzmami, a więc czymś, co bierzemy co oczywiste. Żyjemy przecież w Polsce. Kraju dla Polek i Polaków. Reszta się nie liczy. Znika z obrazka.

Emancypacja albo Patria

Patriotyzm to partykularyzm interesów. Znaczy to, że zauważa on tylko interesy danego narodu. Wycina wszystko, co poza. W Polsce istnieje przekonanie, iż nacjonalizm może mieć wartość emancypacyjną. Przekonanie to, podszyte chłopomanią i klasizmem, zakłada, że nie możemy odrzucać pojęcia narodu, bo to kategoria ważna dla ludu, masy, mitycznego przeciętnego Polaka, który sprzedał się za 500 plus i bez nacjonalizmu sobie nie poradzi. Nie zlepi się w jedną całość. To odebranie racjonalności służy inteligenckiej misji przewodzenia narodowi, która jest polską chorobą zawartą zarówno w „Dziadach” Mickiewicza, jak i w etosie „Solidarności”. Tymczasem emancypacja oznacza wolność dla wszystkich, a nie dla abstrakcyjnego narodu. W kontekście kapitalizmu chodzi mi głównie o wolność od przemocy ekonomicznej. Kobiety, osoby nieheteroseksualne lub transpłciowe są na przemoc ekonomiczną narażone o wiele częściej. Hasło, które mogłoby nas połączyć, zabrzmiałoby zatem: „Lesby, pedały i transy wszystkich krajów, łączcie się”. Wyrzucają nas z domów, prześladują w szkole i w miejscu pracy. Odpowiedzią na to ma być patriotyzm? A może bardziej uniwersalne wartości, które obejmują wszystkich?

Osoby, które doświadczają przemocy ze względu na ekspresję płciową czy orientację seksualną, powołując się na wartości takie jak Polska czy naród, jedynie wyrządzają sobie szkodę. To nacjonalistyczne przejęcie skupione na Patrii, czyli ojczyźnie, pozbawia nas innego języka. Języka, demaskującego przemoc patriarchatu i kapitalizmu, który trafia nas najdotkliwiej, kiedy jesteśmy dyskryminowani, wyzyskiwani, pozostawieni samym sobie. Polską się nie najem, jeśli zwolnią mnie z pracy za działalność związkową. Mogę się nakryć polską flagą, gdy po raz kolejny wyrzucą mnie z mieszkania za pedalstwo, ale nie uchroni mnie ona przed deszczem. Nie twierdzę, że każdy gej, lesbijka czy osoba trans musi być wojującą antykapitalistką. Ale jeśli nie jest z bogatego domu i żyje na najniższej krajowej, to miłość do ojczyzny jest strzałem w kolano. Przemocą i krzywdą, którą wyrządzamy sobie sami. W jaki sposób nasza wolność ma realizować się w polskości? Czy takiej wolności chciały i chcieli działacze i działaczki na rzecz wolności seksualnej, takie jak Marsha P. Johnsonn (jedna z inicjatorek buntu społeczności LGBTQ przeciw agresji policji w Stonewall w Nowym Jorku w 1969 r.) czy Rudolf Klimmer (aktywista gejowski, seksuolog, członek Komunistycznej Partii Niemiec, a po II wojnie światowej Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec, który przyczynił się do dekryminalizacji homoseksualizmu w NRD w 1968 r.)? Dzielimy się na narody, dumnie śpiewamy piosenki patriotyczne i jednocześnie nawołujemy do solidarności. Jaka to solidarność, skoro jest wymyślona, wyrecytowana, zaśpiewana tylko dla Polek i Polaków? Żyjemy w Europie odgradzającej się od imigrantów, których cierpienie jest efektem m.in. europejskiego kapitalizmu. Dlaczego zamykamy się na nich, wymachując powstańczymi proporczykami i symbolami, które zalewają Warszawę 11 listopada?

A propos ojczyzny i ojców. W tym roku, 20 października odbył się także pierwszy Marsz Równości w Zielonej Górze. Główne hasło? „Każda rodzina jest najważniejsza”. Może miało być ironicznie, ale wyszło jak zwykle. Rozumiem, że miała to być odpowiedź na PiS-owskie: „Polska jest najważniejsza”. Tymczasem Polska i rodzina są za pan brat. Zwłaszcza święta rodzina – prototyp „podstawowej komórki społecznej”, której współczesna forma pełni głównie funkcję reprodukcji opresyjnego patriarchalnego systemu. Ale zacznijmy od początku.

Rodzina dla osób niehetero i trans nie jest najważniejsza. Jest raczej na pierwszym miejscu na liście wrogów. I nie trzeba tu przywoływać słynnego eseju Engelsa o pochodzeniu rodziny i własności prywatnej. Wystarczy spojrzeć na statystyki bezdomności osób wyrzuconych z domów za pedalstwo. Albo porozmawiać z osobami spoza heteromatriksu o ich doświadczeniach z rodziną. I nie pomogą tu próby queerowania rodziny i tworzenia jej alternatywnych wersji. Póki funkcją rodziny jest dziedziczenie kapitałów i utrzymywanie zastanego porządku, póty jesteśmy skazani na życie w niesprawiedliwym systemie opartym na nierównościach. Rodzina uczy, że dzieci stanowią własność rodziców. W rodzinie ma miejsce przemoc domowa i seksualna. Najwięcej gwałtów zdarza się właśnie w rodzinie. Dzieci doświadczają przemocy seksualnej i psychicznej najczęściej od osób bliskich. I nie trzeba przywoływać statystyk, bo to są fakty powszechnie znane. Rodzina to nie miejsce emancypacji. To raczej od rodziny trzeba się uwalniać. Bo rodzina to też kobiety i dzieci zamykane w domach i zmuszane do niewolniczej pracy. Przesadzam? Odwołuję się do typu (nie)idealnego, ale jaka jest obecna sytuacja kobiet na rynku pracy wynikająca ze spychania na nie przez państwo obowiązków macierzyńskich, wiemy też całkiem dobrze.

Polskość, rodzina, duma. Nie po drodze mi z tymi wartościami. Krytykuję je nie dlatego, że mam gdzieś poświęcenie i przemoc ze strony nacjonalistów, z jaką spotkali się demonstrujący na marszach równości w różnych miastach w kraju. Przeciwnie. To nie są wartości wkluczające, uniwersalne, dla wszystkich. Nie dotyczą tych, którzy nie są chrześcijanami, Polkami i Polakami. Nie mają zatem nic wspólnego z równością. Mam wrażenie, że zalewający Polskę nacjonalizm wymusza na nas te patriotyczne i chrześcijańskie deklaracje. Że granica nie leży między nimi a nami. Nie leży tam, gdzie stoi policyjny kordon. Przesunęła się o wiele bardziej. Przyciska nas do muru i powoduje, że śpiewamy tak, jak nam zagrają. Zabrzmi to patetycznie, ale system reprodukuje się najlepiej wtedy, kiedy dobrowolnie zaczynamy dostosowywać do jego reguł. Nie odkrywam nic nowego. To samo działo się w Polsce jakiś czas temu z ruchem feministycznym („Polka niepodległa”(1)) i antyfaszystowskim (polskie flagi dominujące podczas marszy).

I myślę, że należy ten proces dokumentować i krytykować. Tym bardziej że te marsze i parady mają być w mojej obronie i w moim imieniu. Tymczasem to już w ogóle nie moja bajka. A także wielu moich znajomych, którzy mieszkają w Polsce lub mają polski paszport, ale nie utożsamiają się z wiarą chrześcijańską, polskością i patriotyzmem. Co z nimi? Walka o ich prawa zagubiła się gdzieś w wielogłosie rzekomo celebrującym miłość i różnorodność.

Liberalno-artystyczne wymazywanie

Najlepszym sposobem na ujawnienie, że patriotyzm nie jest ideą potrzebną do poruszenia tłumów i organizowania się, że to zły środek, jest przyjrzenie się temu, kto kreuje nacjonalistyczno-tęczową narrację.

Na początek weźmy krótki film-wywiad z drag queens, zrealizowany ostatnio przez Rafała Betlejewskiego(2). Produkcja jest dostępna w internecie i nosi tytuł „Jedyny drag queen w Powstaniu Warszawskim! Piękne!” Betlejewski to artysta, performer i copy-writer, jak sam się określa. Jego akcja „Tęsknię za Tobą Żydzie” (mająca przepracowywać polski antysemityzm m.in. za pomocą haseł o tej treści umieszczonych na murach) oraz symboliczne spalenie stodoły mające przypominać zbrodnie w Jedwabnem były komentowane w mediach w ostatnich latach. Tomasz Żukowski w książce „Przemoc filosemicka”, napisanej z Elżbietą Janicką, krytykuje akcję „Tęsknię za Tobą Żydzie” wskazując, w jaki sposób dobre intencje artysty wpadają w antysemickie klisze. Żukowski pisze: „Tęsknota za «Żydem» czy Żydami okazuje się podszyta tęsknotą za własnym oczyszczonym i harmonijnym autowizerunkiem. Za pięknym gestem nostalgii, w którym łatwo się rozpoznać, pomijając nieestetyczną i pełną przemocy rzeczywistość”(3). Akcja ta, zamiast oddać głos Żydom, którzy mogliby opowiedzieć o swoim doświadczeniu, kreuje prowizoryczną i naiwną przestrzeń przepracowania rzekomej traumy, bez rozmowy o antysemityzmie; dzieło ma też służyć oddaniu głosu Polakom, którzy mogą wyrazić swój żal. Wycisza ofiary, stawiając na pierwszym miejscu sprawców.

Antysemityzm i homo- oraz transfobia mają różne strukturalne podłoże, ale polska kultura dominująca powiela wiele strategii pacyfikowania mniejszości i prób wyciszania ich głosu używając podobnych metod. Wróćmy zatem do wywiadu Betlejewskiego z dwoma drag queens: Lulla la Polaca, która z martyrologicznym przejęciem opowiada o powstaniu warszawskim, oraz Kim Lee, który będąc osobą pochodzenia wietnamskiego, przechodzi test z polskości i patriotyzmu. Wywiad zaczyna się od pytania: „Jak to jest: czy wy jesteście dziewczynami czy chłopakami?” Binaryzm płciowy zostaje zatem narzucony już na samym początku. W czasie spotkania drag queens zajmują się szyciem polskiej flagi. Nagranie jest częścią projektu „Polacy zszywają Polskę” dla jednego z największych serwisów internetowych. Lulla la Polaca, pytana przez Betlejewskiego o powstanie warszawskie, mitologizuje Armię Krajową – organizację, która nie przyjmowała Żydów do swoich szeregów i dopuszczała się zbrodni na Żydach w czasie powstania warszawskiego. Atmosferę absurdu wzmaga myśl, iż jakiekolwiek organizacje militarne nie są miejscami przyjaznymi dla osób płciowo nienormatywnych. Reprezentują maskulinizm, maczyzm, dyscyplinę.

Artystowska akcja przypomina spektakl osobliwości, które należy oswoić. Przypomina to także figurę „Żyda-patrioty”, o którym piszą Janicka i Żukowski: „W narracji zdominowanej przez większość «dobry Żyd» zajmuje jedyne akceptowane miejsce: kogoś, kto potwierdza wyobrażenia dominujących – w tym wypadku ich lęki i fobie – na temat grupy, do której sam należy”(4). Ostatecznie rozmowa została poprowadzona przez Betlejewskiego w taki sposób, aby udowodnić, że to dobro i imię Polski jest najważniejsze, a drag queenki są gotowe jej bronić. Patrzcie, jakie one kolorowe i niegroźne. I też są patriotami.

Pod koniec filmu Lulla i Kim zostają zakryte przez artystkę flagą, którą same uszyły. Wcześniej zostaną zapytane, czy ta flaga je znieważa. Oczywiście wyrażają oburzenie połączone z wyrazem szacunku dla narodu. Nie ma tu miejsca na pamięć o jego ofiarach. Wydarzenie służy bowiem upiększeniu i uniewinnieniu samego narodu. Performerem kieruje logika prowokacji, a my dostajemy jak na tacy świetną metaforę tego, co się dzieje w Polsce. Za pomocą treści patriotycznych i narodowych nasz głos, głos osób LGBTQ, zostaje zmanipulowany, zagłuszony i zmontowany tak, aby pasował do narodowego krajobrazu. Treści niewygodne zostają pominięte. Lulla i Kim zostają też kilka razy zapytane, czy wybaczają swoim oprawcom. Chrześcijańska ideologia przebaczenia zmiękcza obraz Polski i kieruje rozmowę na nowe tory. Pojawiają się deklaracje obrony flagi za wszelką cenę oraz stwierdzenie, iż Polska to kraj piękny. Atmosferę przesłodzonej nacjonalistycznej reklamy próbuje przerwać Kim Lee, ale dokładnie wtedy zostaje nakryta flagą.

Drugiego przykładu dostarcza tekst Zwalczanie homofobii wynika wprost z polskiego patriotyzmu Filipa Katnera z „Gazety Wyborczej” z czerwca 2017 roku(5). Jest to tekst niezwykły, ponieważ opublikowany w jednej z najbardziej poczytnych i kształtujących opinie gazet w Polsce. Sam tytuł mówi za siebie. Wydaje się najlepszą i najbardziej karykaturalną próbą połączenia walki z homofobią z patriotyzmem. Pojawiają się tu takie określenia, jak „męstwo” „patriotyczny obowiązek”, „rodacy”, „konstytucja” itp. Z tekstu wynika, iż polscy patrioci są genetycznie zaprogramowani do walki z patriarchatem. Troska o dobro osób LGBTQ nie wynika zatem z troski o innych lub z woli życia w świecie bez przemocy. Nie, to ojczyzna wzywa do obrony mniejszości. I znowu następuje zawężenie sprawy do interesu polskiego. Autor używa określenia „homoseksualne Polki i homoseksualni Polacy”, by po raz kolejny zawęzić grono tych, którym należy się pomoc, do posiadaczy odpowiednich paszportów. Jest to opowiadanie alternatywnej wersji historii kraju, w którym inność nigdy nie była mile widziana. Katner pisze także:„Podczas II wojny światowej Polacy ratowali członków mniejszości żydowskiej, którzy nie przeżyliby Holocaustu, gdyby nie odwaga niektórych Polaków. To są piękne karty polskiej historii, bo walka Polaków była walką o idee: sprawiedliwość, równość, obronę słabszych, pomoc potrzebującym”. Mamy po raz kolejny do czynienia z antysemicką funkcją polskiego patriotyzmu. Z opowieścią o przyjaźni narodów, o polskim poświęceniu i drzewkach w Yad Vashem. Tymczasem rzeczywistość była zgoła inna, o czym wiemy z książek Jana Tomasza Grossa, Elżbiety Janickiej, Jacka Leociaka i innych badaczy i badaczek z Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Normą było wydawanie Żydów Niemcom, szmalcownicy, getto ławkowe, bojkot żydowskich sklepów.

Nacjonaliści rosną w siłę w Polsce i Europie z roku na rok. Nacjonalistyczne postulaty postsolidarnościowe paraliżują nie tylko polski ruch robotniczy, aborcyjny, feministyczny, ale też ruch walki o swobodę praktyk seksualnych. Kiedy widzę na ulicy osoby w tak zwanej odzieży patriotycznej, to wiem, że należy na siebie uważać. Coraz więcej osób obrywa za zły wygląd. Rasizm, ksenofobia, wyzysk, antysemityzm. To są polskie problemy i polskie tradycje. Warto przypomnieć w tym kontekście słowa Oscara Wilde’a, jednej z najsłynniejszych ofiar nowoczesnej homofobii: „Patriotyzm jest cnotą ziejących nienawiścią”.

Na koniec chcę podkreślić, że moja krytyka nie jest oskarżeniem lub wskazywaniem palcem na winnego, lecz próbą pokazania przemocy, której jesteśmy poddani i na którą jesteśmy szczególnie wystawieni jako osoby publicznie walczące o swoje prawa i zmuszane przez to do przyjęcia barw wrogiego nam klubu. Do robienia kroków w tył. Żyjemy w kraju nacjonalistycznym. Państwie narodowym. Spróbujcie sobie jednak wyobrazić, że granice można zmienić, znieść, unieważnić. Uwolnić więźniów ośrodków dla cudzoziemców i uchodźców. Oni też są queer. Łączy nas wspólnota interesów. Nie pozwólmy siebie i ich zamknąć w biało-czerwonej klatce. W biało-czerwonej fladze już nas zaszyli. Gejowsko-patriotyczna bajka nie trzyma się kupy. Nie skleja się w jedną całość. A jest bajką dominującą. Jedyną opowieścią o byciu niehetero w polskojęzycznym świecie.


Tekst został opublikowany w kwartalniku kulturalno-politycznym Bez Dogmatu (nr 118).

Przypisy:
1. Pisała o tym Anna Zawadzka w tekście “Polityka mimikry. Polityka historyczna i feminizm w Polsce” w czasopiśmie “Zadra” (nr1-2/2017). Artykuł jest dostępny online.
2.  Film yt
3. E. Janicka, T. Żukowski, Przemoc filosemicka, Warszawa 2016, s. 151.
4. Tamże, s. 67.
5. Wyborcza.pl
design & theme: www.bazingadesigns.com